Polski tytuł filmu jest bardzo mylący. Sugeruje bowiem coś podobnego do "Mikrokosmosu". Co prawda za oba filmy odpowiadają ci sami ludzie, jednakże filmy te różni bardzo wiele. Po pierwsze zdecydowanie więcej jest w nim ludzi. Z offu słychać głos wypowiadający poetyckie kwestie na temat migracji ptaków, a w obrazach co raz i pojawia się człowiek i wyniki jego działalności. Po drugie film koncentruje się głównie na jednej sprawi: migracjach ptaków. "Mikrokosmos" tymczasem był w większy stopniu zbiorem noweli, z których każada zajmowała się odrębny aspektem życia (dom, rodzina, praca, zabawa, seks, a nawet wojna). Jednak inna idea kryje się za obu filmami. "Mikrokosmos" miał nam przybliżyć świat owadów, pozwolić wkroczyć w ich przedziwny świat i poczuć się jak w domu. Tymczasem "Makrokosmos" to mit, mit o lataniu. Muzyka, obrazy, teksty wszystko to tworzy poetycką opowieść pochłaniającą bez reszty. Kiedy patrzy się na te latające ptaki trudno pozostać na to obojętnym. Zachwyca i zapiera dech w piersiach ta epopeja ekologiczna. Jednak po "Mikrokosmosie" jest to film pozostawiający pewien niedosyt.